Rząd przedstawił nowy plan na wyższe emerytury dla Polaków, który polega na dodatkowym gromadzeniu środków, poza ZUSem. W założeniu Pracownicze Plany Kapitałowe mają zachęcić do oszczędzania i stanowić w przyszłości element emerytury. Jednak wszystko to kosztem nieco niższych pensji i wzrostu kosztów pracy.
Cały system przypomina nieco skompromitowane OFE i jest niezbyt dobrze odbierany społecznie. Wprawdzie nie będzie on przymusowy, ale żeby z niego zrezygnować pracownicy będą musieli wypełniać odpowiednie deklaracje i składać je co dwa lata. To sprawi, że zapewne wiele osób pozostanie w programie. Na to liczy też rząd, który zachęca oszczędzających corocznymi dofinansowaniami w wysokości 240 zł, a także powitalną premią 250 zł. Składki mają być inwestowane za pośrednictwem wybranego przez pracodawcę Funduszu Inwestycyjnego. Obowiązkiem pracodawcy ma być zapisanie pracowników do systemu i odprowadzanie części składki z pensji brutto i netto pracownika. Jak wylicza Ministerstwo Finansów, po 40 latach pracy można będzie w ten sposób zgromadzić ok. 288 tys. zł, co wystarczy na dodatkowe 2,7 tys. emerytury przez 10 lat (przy zarobkach rzędu 4500 brutto).
Luka powstała po OFE, które niebawem zakończą swoją działalność, będzie zapełniona przez Fundusze Inwestycyjne, co ma zapewnić ciągłość dokapitalizowywania polskiej giełdy. Być może rząd również liczy na presję płacową, która pojawi się, gdy zostaną obniżone pensje. Wówczas efekt ekonomiczny byłby intensywniejszy, nie dość, że będą środki na inwestycje, to jeszcze wzrosną płace i pojawi się wyższa inflacja, a także większa sprzedaż detaliczna. Jednak dla pracodawców to nic dobrego, dodatkowe obowiązki i wyższe koszty pracy mogą zniechęcić do zatrudniania nowych pracowników i rozwoju firm.